25.06.2012 10:13
Come back...
Witajcie, wróciłam... Wielkim "come back"iem nazwać tego nie można, ale sprzęt jest, jeździ, więc mam dla siebie i dla GSa pół sezonu.
Jak to się stało, że go nie było? Ano silnik prychnął, kichnął i orzeczony został jego zgon, więc kilka miesięcy od zakupu i po 18 km po drodze trup? Nosz... Jeden telefon do sprzedawcy - proszę przywieźć, wymienimy silnik. No baaaa. Łaski gościu nie robisz...
Dowiozłam mojego blue potwora, zostawiłam i zaczął się dla mnie straszny czas - czekanie. Co tydzień telefon - nie, jeszcze nie ma, szukamy, nie ma, szukamy... 3 miesiące, ale doczekałam się, doczekał mój GS. Silnik jest, montujemy, jeszcze tydzień... I w końcu - stoi - można odbierać.
Już się nie napalałam, już nie szalałam, całkiem spokojnie jechałam te ponad 300 km po odbiór. Już tyle przygód, taki "fack-up", ciekawe co teraz? No i buuuu, silnik czarny, nie ten rocznik, ale - jeździ! Ciul z tym, GS i tak zostanie u nas już chyba do emerytury, mnie to nie przeszkadza. Małż dosiadł, potestował - git malina - pakujemy i wracamy. I ręka Boska chyba nad nami czuwała, że nie wpadłam na pomysł powrotu na kołach. Mechanik nie mam pojęcia jak - nie przymocował gaźników do airboxa, airboxa do ramy, kranik źle podłączony - skończyło się "spektakularnym" wyciekiem dwóch litrów paliwa na silnik i pakę... Ktoś kiedyś pisał o "sprzedawcach śmierci"?
Czy wszystko mówi mi, że motocykle nie dla mnie? Że mam sobie wybić z głowy jazdę na jednośladzie i zrezygnować z marzenia, z którym żyłam od dawien dawna???
A takiego! GS został poskręcany jak trzeba i drugiego dnia mogłam go ujeżdżać :-)Wiem, że to całkiem głupie, rano wsiadłam na niego jeszcze w piżamie, pogłaskałam ten niebieski bak, kluczyk włożyłam do stacyjki, nacisnęłam starter i.... poryczałam się jak bóbr... Silnik gada, GS wesoło pyrka, cały drży... Manetka w dół - no gada do mnie, gada! I znowu ryczę. Baby jednak cholernie emocjonalnie do tego podchodzą! :-)
Szybkie śniadanie, ciuchy z szafy, malż na Zetce - jedziemy! Wycieczka bez celu, przed siebie, w stronę gór. Mój pierwszy sprzęt, droga, ja... Lecimy! Prędkość przelotowa ok. 70 km/h, gładziutki asfalt, pierwsze zakręty, słońce grzeje, pachnie las... Ja nie chcę się zatrzymywać... Jakaś prosta - dawaj GSie, kilka prób ostrego przspieszania, nowe zakręty, coraz odważniej, coraz niżej, coraz lepiej, choć jeszcze wiele nauki przede mną.
Uwielbiam, uwielbiam jego dźwięk, gdy puszczam manetkę, obroty spadają i hamujemy tylko silnikiem, nie wtedy gdy przyspieszamy, nie wtedy gdy lecimy ze stałą prędkością... Uwielbiam dźwięk redukcji i wytracania obrotów...
Jutro też gdzieś pojedziemy, ja i mój GS!
Komentarze : 6
Jakbyś dała namiary na tego handlarza, to zrobilibyśmy zlot gwiaździsty. I tak jak ty silnik to on warsztat by składał.
Również jestem wielkim fanem hamowania silnikiem. Nazywam to podcinaniem skrzydeł. I te dźwięki!
No i prawidłowe reakcje :-)
Powodzenia oraz zawsze pięknej pogody nad gładkimi, krętymi i przyczepnymi asfaltami :-)
Pozdrawiam
Oj tam oj tam. Dobra lekcja. Będziesz wiedziała wszystko co gdzie i jak działa, co sprawdzić przed wyjazdem, gdzie dokręcić śrubkę.
Uważaj na siebie i goń marzenia.
Normalnie się wzruszyłem ;) Nie chcę Ci podcinać skrzydeł, ale chyba spodziewałbym się kolejnych mechanicznych przygód... Cholerni handlarze :)
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Na wesoło (8)
- Nauka jazdy (8)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (20)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)